"Parada" Srdana Dragojevica to koprodukcja zrealizowana przy udziale wszystkich krajów byłej Jugosławii i trudno o bardziej czytelny symbol sprzeciwu wobec nietolerancji. Zamysł szlachetny,
Science fiction: oto dawni wrogowie, weterani z Bośni, Serbii i Kosowa, łączą siły i w imię wyższych celów ochraniają paradę równości przed armią łysoli i neonazistów. Komedia: oto homofobiczny gangster zawiązuje sojusz z homoseksualnym weterynarzem, by ową paradę zorganizować. Dramat: oto rozwarstwione, przeorane wojną i ekonomicznymi dysproporcjami społeczeństwo musi wziąć odpowiedzialność za los mniejszości. Czytaj: szwedzki stół.
"Parada"Srdana Dragojevica to koprodukcja zrealizowana przy udziale wszystkich krajów byłej Jugosławii i trudno o bardziej czytelny symbol sprzeciwu wobec nietolerancji. Zamysł szlachetny, ale i ryzykowny. Film Dragojevica jest nakręcony z polotem, niestety cierpi na wszystkie przypadłości kina realizowanego w słusznej sprawie: zamiast bohaterów mamy chodzące postulaty, zamiast fabuły – publicystykę, a zamiast wieloaspektowej analizy problemu – łopatologicznie podany manifest przeciw homofobii. To ten rodzaj filmu, w którym stereotypy obala się innymi stereotypami.
Strategia Dragojevica wydaje się prawidłowa: poprzez konwencję lekkiego kina rozrywkowego trafić do mas (jak słusznie zauważa w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" sam reżyser, poszczególne kraje są niewielkie, ale cały rynek to blisko 22 milionów ludzi). Problem w tym, że sam korzysta z szufladek i znaczników, którymi owe masy się posługują. Na ekranie roi się więc od groteskowych i przerysowanych postaci. Z obydwu stron barykady. Najlepszym przykładem jest tu zresztą główny bohater – nietolerancyjny gangster Lemon, czyli skrzyżowanie dobrego wujka, bezwzględnego psychopaty, plakatowego maczo i reedukowanego pariasa. I jeśli ktoś ratuje tę postać przed ucieczką z jednej kalki w drugą, to tylko kapitalny warsztatowo Nikola Kojo.
Dragojevic ma talent do gagów i błyskotliwych puent, nie traci też satyrycznego zmysłu. Świetna jest zwłaszcza scena, w której Lemon uczy weterynarza Radmiło pić whisky "po heterycku". Ale nawet ta parafraza "Klatki dla ptaków" Mike'a Nicholsa nie sprawia, że film robi się choć odrobinę mniej nadęty. Reżyser jest sprawnym kronikarzem przemian na Bałkanach i doskonale sprawdza się w gorzkich rozliczeniach z przeszłością, lecz już w wyświetlanym także na polskich ekranach "Montevideo" udowodnił, że do kina popularnego ma zbyt ciężką rękę.
"Paradę" oczywiście warto zobaczyć. Choćby po to, aby po raz kolejny padły fundamentalne pytania: Jak podobny film wyglądałby w Polsce? I czy w ogóle komuś udałoby się go nakręcić?
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu